Najnowsze komentarze
@MotoVoice12 - sprawnośc juz właśc...
Ach, Alpy - może kiedyś... Przewod...
@ Okularbebe - tak, zdecydowanie b...
Szacunek bo byłeś w tych wszystkic...
No yamahy z tym motorem tak mają. ...
Więcej komentarzy
Moje linki
<brak wpisów>

02.01.2022 13:51

Udany choć krótki sezon

Zgodnie z obietnicą w komentarzu pod wpisem jazda-na-kuli czas także na moje podsumowanie sezonu 2021. Nie wiem czy będzie krótkie, choć sezon zleciał mi jak z bicza strzelił.

Zacznę chyba od tego, że zanim dobrze wróciłem na 2 koła to postanowiłem, że jednak SV650 nie jest tym o czym marzyłem. Pozycja, sidełko powodujące ból przedłużenia pleców po 60km, zbyt wąska kierownica, nieco jednak zbyt narwany charakter doprowadziły do prostej konkluzji - fajny ale już go nie chcę. I tak puściłem szybkie ogłoszenie o sprzedaży międzyczasie poszukując czegoś co będzie motocyklem bardziej odpowiadającym moim oczekiwaniom. A były one dość proste. Nie mogło być zbyt drogo ale nie mógł być to ponownie motocykl pełnoletni. Najlepiej gdyby jednak miał kilka wynalazków współczesnej techniki jak choćby ABS i nie dlatego, że nie umiem bez ale dlatego, że strzeżonego ABS strzeże. Po tych paru tysiącach kilometrów na SV już wiedziałem, że nie umiem na dłuższą metę zachować spokoju i wcześniej czy później zaczynam jechać zbyt szybko, zbyt ostro i najprościej ujmując - odbija mi palma i lubię zap…ć. ABS nie jest niczym innym jak takim dodatkiem, jak protektor na plecach. Niby nie potrzebny ale gdyby coś to… A nóż może się przydać i uratować w sytuacji, która inaczej mogłaby się skończyć gorzej. 

Po kilku jazdach na kilku motocyklach jak śledzicie mój blog to wiecie, że padło na Aprilie SL Shiver 900. Po przejechaniu nią 11 tysięcy kilometrów uważam, że był to najlepszy wybór jakiego mogłem dokonać. Choć jego cena była 3 krotnie wyższa od ceny Suzuki SV650 to jako wybór jest o dziesięć razy bardziej wymarzonym motocyklem, niż w ogóle mógłbym przypuszczać.

Sezon niestety choć oficjalnie wystartował dla mnie już w marcu, to tak naprawdę zaczął się w czerwcu. Każdy chyba pamięta jaki był maj 2021…Albo jaką w maju mieliśmy piękną zimę obsianą dodatkowo gradobiciami. Maj był paskudny. Kwiecień niewiele lepszy, w czerwcu coś się ruszyło ale ciągle wychodziło to tak, że niemal każdy wyjazd kończył się jazdą lub powrotem do domu w strugach deszczu. Okropność. Dlatego choć na początku nie czułem takiej potrzeby, to jednak zaopatrzyłem się w przeciwdeszczowy kondon, bo po prostu bywały dni, że jazdy sie odechciewało. Punktem kulminacyjnym (mimo, że miałem juz kondona) był grupowy wyjazd z Motowariatami na Timmelsjoch. Niestety zakończony powrotem po przejechaniu ledwie 40 kilometrów, godzinnym pobytem na stacji paliw i kilkugodzinną, bardzo przyjemną z resztą nasiadówą w prywatnym przybytku jednego z grupowiczów. Niestety takich wyjazdów, podczas których moknąłem do ostatniej nitki bądź wracałem przemoczony było w tym roku strasznie dużo. Był nawet taki moment, że rękawice nie zdołały dobrze wyschnąć po ostatnim przemoczeniu a znowu nasiąkały w trakcie kolejnego wyjazdu.


Szukając plusów w minusach ostatecznie doszedłem do wniosku, że to dobrze, że ten mój pełnosezonowy rok powrotu tak właśnie wygląda, bo dla motocyklisty największym wrogiem jest mokra nawierzchnia. I nie w tym sensie, że jest jakoś szczególnie groźna, choć jest nieprzyjazna ale głównie dlatego, że znam bardzo wielu nawet bardzo doświadczonych motocyklistów, którzy po prostu boja się "po mokrym” bardziej nawet, niż to jest konieczne. Dla mnie taka aura była dobrym chrztem bojowym i przyspieszonym kursem powrotu do właściwych nawyków, jak choćby stosowanie przeciwskrętu, przemyślane korzystanie z hamulców i biegów. Takie mokre wyjazdy szybko przywróciły to, czego nauczyłem się lata temu i teraz po prostu musiałem wrócić do automatyki zachowań.

Udane, naprawdę świetne wyjazdy da się policzyć jednak na palcach obu rąk. Dwa wyjazdy na Rossfeld Panoramastrasse w towarzystwie ludzi z grupy Moto Munchen PL, wyjazdy na Bayrischzell raz z synem, drugi raz z ludźmi poznanymi także przez  grupy z facebooka, czyli wspomniane Moto Munchen oraz Na kole po Bawarii. Ten drugi okazał sie dla naszego kolegi dość kosztownym choć spowodowanym głupim czepialstwem i szukaniem wyniku na siłe przez policjanta. 


Szczególnym wyjazdem był planowany na cały weekend wypad na Grossglockner z Motowariatami. Wyjazd zaowocował kilkoma zdarzeniami, z których co najmniej dwa nie należały do przyjemnych. Sam wyjazd w takiej grupie zawsze jest ciekawym doświadczeniem, niemal przygodą, jak choćby przejazd pod mostem, który był w remoncie ale jakoś żadna nawigacja nie pokazała, że jest tam zakaz jazdy. Więc…Zrobiliśmy to na dziko, bo musielibyśmy wracać dobre 10 kilometrów, co nie miało wiele sensu.Po drodze do hotelu w połowie planowany w połowie nie, zaliczamy wjazd na Panoramastrasse, krótko przed zachodem słońca. To zaowocowało dwoma wydarzeniami. Możliwością zrobienia unikalnych zdjęć z samego szczytu trasy podczas zachodu słońca i…Upadkiem mojej żony. To drugie wydarzenie niestety dla mnie mocno skróciło wycieczkę. Opuchnięta i boląca noga choć nie wykazywała oznak złamania, to jednak nie dawała nadziei na kontynuowanie podróży w niedzielę. Dotarliśmy po prostu do zarezerwowanego hotelu, bo było zbyt późno, by wracać do domu. Na drugi dzień po ogarnięciu pokoju, gdzie żona mogła w spokoju odpocząć, zrobiłem tylko szybką rundkę na Grossglockner i z powrotem, po czym najkrótszą drogą, czyli autostradami, wróciliśmy do domu. To był bodaj koniec września. Perypetie z nogą niestety przeciągnęły się i w chwili gdy to piszę, małżonka wchodzi w okres rehabilitacji. Jest szansa, że najpóźniej w kwietniu znowu będzie mogła zacząć swój sezon. Niestety też ów wyjazd zakończył moje bliższe powiązania z grupą Motowariatów, bo cóż…W każdej grupie znajdą się ludzie na tyle nieszczerzy a jednocześnie mający zbyt rozdmuchane ego, że dalszy pobyt w grupie po wydarzeniach z Grossglockner miałby niewiele sensu. Nie zrozumcie mnie źle. To nadal ta sama grupa świetnych i bardzo ciekawych ludzi, z którymi chętnie się przebywa, chętnie w przyszłości bym gdzieś pojechał, pogadał, napił się piwa. Są też, jak zawsze jednostki, które uzurpują sobie prawo do ingerencji w wasze życie, wasze decyzje a nawet niemalże uważające, że nie macie prawa do własnego zdania, decyzji itp. Mając na uwadze, że taka osoba jest stałym i dość mocno zakorzenionym członkiem grupy, ja nie widzę w takiej grupie dla siebie miejsca. Przykro mi, ale moją wolność, wolną wolę i moje prawo do podejmowania decyzji i posiadania własnego zdania i prowo do jego wyrażania cenię sobie bardziej niż choćby najdłużej trwająca znajomość czy koleżeństwo. Motocykle nawet nie maja tu nic do rzeczy. 


Może po prostu nie jestem stworzony do przywiązywania się do jakiejkolwiek grupy na stałe. Co mi osobiście nie przeszkadza, bo wiem, że nie jestem jedyny. Niemniej udało mi się poznać jednak wiele naprawde fajnych, wartościowych, sympatycznych ludzi. Gdybym miał wymieniać z pamięci, nie łamiąc ustawy o ochronie danych to będą to :Lukas, który jak ja ujeżdża Aprilię, Martin od muzycznego Gold Winga, Martin dosiadający wspaniałego klasyka XJR1300, Bartek często zapominający złożyć stopke w Bandicie, Michał nieco za ostro wariujący na Hondzie, Organek na jednym z ładniejszych Sportsterów jakie można sobie w ogóle wyobrazić, Mirek, który zawsze znajdzie odrobinę miejsca na twoje graty w kufrach przytroczonych do jego V-Stroma, Zibi - niepokorny buntownik na Fat Bobie, Czesiek Krawężnik wariujący dookoła Chiemsee na gixerze K6, Król Artur próbujący okiełznać potężnego GS-a 1250, co mu wychodzi coraz lepiej, Irek, który na początku sezonu poznając GSX-S1000 jeszcze nie był mi w stanie za daleko uciec ale to się z końcem sezonu diametralnie zmieniło, Jarek, który jak ja, pokochał Aprilie ale od R1 też nie stroni, Robert wraz z małżonką, to jedyna jak dotąd osoba, z którą byłem w Valhalli i udało nam się wrócić, Marcin wraz (sorry nie mam pamięci do imion) z kolegą, obaj na Suzukach, obaj nie widzący problemu by jechać po prostu gdzieś, przed siebie, bez sensu, dla samej jazdy, bo tylko ona się liczy, Mariusz, który swoim Tracerem 9 zmusza mnie do korzystania z trybu Sport w Aprilii i wiele innych osób, o których być może nie wspomniałem bo nasza znajomość była ledwo mgnieniem, podczas którego albo nie zapamiętałem waszych imion albo jeszcze nie umiem się odnieść, określić jak was postrzegam. Niemniej mając nadzieję, że w tym sezonie, który zacząłem wraz z pierwszym dniem roku, będę mógł wielu z was poznać lepiej podczas wspólnych wyjazdów.

Tak więc wychodzi na to, że sezon po prostu był za krótki, choć ja w okresie czysto zimowym po prostu go przerywałem ale nie kończyłem. Dlatego udało mi się też pojeździć nie tylko w październiku ale też w listopadzie, w grudniu i to krótko przed świętami i jak już wspomniałem, sezon 2022 rozpocząłem już 1 stycznia i to konkretnie, bo robiąc prawie 140 kilometrów. Udało mi się też przetestować w ramach niezwykłego zbiegu okoliczności otrzymanego niejako w postaci urodzinowego prezentu na weekend z kawałkiem, Suzuki GSX-S1000 2021, który swego czasu rozważałem jako zakup przyszłościowy.

Gdybym miał go pokrótce opisać to wyjdzie, że jednak go nie kupię. Nie dlatego, że jest zły. Jest bardzo dobry, tylko nie ma niczego, czego by mi brakowało w Aprilii a moc to nie wszystko czego mi potrzeba. Ale nad wersją tego motocykla w odmianie GT to będę się zastanawiał i pewnie nie omieszkam w tym roku odbyć testów. Podobnie jak na innym motocyklu, który bardzo mnie zaintrygował. Do tego stopnia, że testy mam już zaklepane, jak tylko taki motocykl będzie w demo dostępny w punkcie. Chodzi o Husqvarne Norden 901, który jest pierwszym motocyklem klasy ADV, który w ogóle mnie zainteresował.

A gdybym teraz miał zrobić listę motocykli, którymi w minionym roku dane mi było jeździć, to znowu wyjdzie, że sezon nie był taki zły. Poza posiadanymi i już wymienianymi, czyli Suzuki SV650 K3, Aprilia Shiver 900, Husqvarna Svartpilen 701 i Aprilią RS4 125 oraz wymienionym wcześniej prezentem w postaci weekendu z kawałkiem na Suzuki GSX-S1000 miałem też styczność z Benelli 752s, Benelli Leoncino 500 Trail, Honda CB500F, Voge 500R, Husqvarna Vitpilen 401, Suzuki GSX-S 750, Aprilia Shiver 750, Triumph Trident 660, Brixton Crossfire 500.

Niektóre miałem pod sobą dość krótko, czasem bardzo krótko i to z własnej woli, bo dość szybko mnie od nich odrzucało a niektóre udało mi się objeździć nawet przez kilka dni i to też nie z własnej woli, jak choćby znienawidzony do końca życia Vitpilen 401, na którego jestem za wysoki i po prostu za stary. Jeżeli jesteście choć odrobinę zainteresowani moimi wrażeniami z wymienionych motocykli, dajcie znać w komentarzu a na pewno pojawią się wpisy odnoszące się do konkretnych modeli. Ale tylko sygnał od was, czytelników będzie jakąkolwiek motywacja by w ogóle zająć się tym tematem. W innym przypadku wszystko co myślę o tych motocyklach zostanie wyłącznie dla mnie.

Sezon krótki choć całkiem udany choćby dlatego, że dla mnie przebiegł bez większych udręk jakimi mogą być czy to upadek, czy awaria a nawet zbyt upierdliwa kontrola drogowa. Nic z tego nie miało właściwie miejsca i mam nadzieję, że kolejny rok będzie co najmniej tak samo ubogi w upierdliwości a bogaty w pozytywne emocje. Tego na zakończenie życze wam wszystkim. Obyście po prostu w tym 2022 roku mogli pokonywać kolejne kilometry na swoich motocyklach (trajkach, quadach) bez zmartwień i trosk, po prostu ciesząc się jazdą. A wieczorem sprawdzicie co takiego nowego słychać na riderblog.pl


 

Komentarze : 0
<ten wpis nie był jeszcze komentowany>
  • Dodaj komentarz