Najnowsze komentarze
@MotoVoice12 - sprawnośc juz właśc...
Ach, Alpy - może kiedyś... Przewod...
@ Okularbebe - tak, zdecydowanie b...
Szacunek bo byłeś w tych wszystkic...
No yamahy z tym motorem tak mają. ...
Więcej komentarzy
Moje linki
<brak wpisów>

06.06.2021 22:30

Apką po Alpach

A więc zaczęło się jeżdżenie na poważnie, po alpejskich serpentynach. To takie zwiedzanie połączone z poznawaniem motocykla i szlifowaniem swoich umiejętności w nietorowych ale relatywnie bezpiecznych warunkach.

W nieznane

Wypad numer jeden był w połowie niewypałem. Dowiedziałem się o niejakiej “piaskownicy”, na którą regularnie zjeżdżają się motocykliści z Monachium i okolic. To kręty odcinek drogi pomiędzy jeziorami Kochelsee i Walchensee.

Przygotowałem sobie wszystko, zatankowałem i określiłem niedziele jako ten dzień. Niestety odrobinę za późno dostałem info, że od strony Kochel am See w weekendy i święta wjazd dla motocykli jest objęty zakazem. Nie wiem jaki w tym sens, bo od drugiej strony wjechać można bez przeszkód. Tylko trzeba dołożyć kolejne 30-40 km objeżdżając oba jeziorka i wbijając na drogę od miejscowości Einsiedl. Postanowiłem, że i tak pojadę i zobaczę jak będzie. A żeby nie stracić bezsensownie godzin jazdy po nudnych drogach wykluczyłem z nawigacji wszelkie drogi typu autostrada, ekspresówka i zostawiłem tylko drogi regionalne. Połowę trasy mniej więcej znałem i przeleciało mi dość szybko. Potem było nieco pod górkę, bo w pełnym słońcu nie zawsze mogłem dostrzec, co właściwie wskazuje nawigacja. Tradycyjnie więc, już będąc poza Aichach nieco zacząłem się gubić. Dzięki czemu trafiłem na masę ciekawych, bardzo regionalnych dróg. Potem trafił się objazd, zrobiło się jeszcze ciekawiej, bo navi skierowała mnie na bardzo wąską, choć niezłej jakości drogę przez las. Droga ta najpierw lekko pięła się w górę a potem zafundowała ostry zjazd o nachyleniu ponad 8% i obsiana była bardzo ciasnymi, ale czytelnymi zakrętami. I wreszcie trafiłem nią do malutkiej wioseczki, która jak się chwilę po tym okazało, miała przecudny punkt widokowy z panoramą na alpejskie pasmo gór. Tu zrobiłem sobie pauzę by powchłaniać trochę alpejskiego powietrza, popodziwiać widok i okoliczności przyrody. 


Zabrałem się w dalszą drogę. Po wyjeździe na nieco bardziej uczęszczaną drogę dalsza trasa do Kochel am See upłynęła już dość monotonnie i przerywana była przede wszystkim odwzajemnieniem pozdrowień innych motocyklistów, których tego dnia mijałem, licząc raczej w setkach.

Dotarłem do Kochel i niestety zakaz okazał się jak najbardziej prawdziwy. Skontrolowałem czas i wyszło, że na walenie objazdu, by wjechać od drugiej strony, drogami, których nie znam i pewnie znowu pobłądze bedzie zbyt czasochłonne i nie dam rady wrócić do domu o przyzwoitej porze. Zrobiłem sobie w Kochel przystanek na posiłek i ruszyłem w drogę powrotną. Wciąż drogami regionalnymi. I tak dotarłem do miejscowości, w której przejazdu dalej nie było. Był zakaz i rozkopana droga. ostatnie skrzyżowanie przed szperą dawało opcje tylko w prawo lub lewo. Albo zawracanie i szukanie objazdu, który najwyraźniej przegapiłem. Postanowiłem, że pojadę w prawo. W las. Droga choć leśna i poczatkowo troche strasząca sporej wielkości kamieniami lub rozjeżdżonym błotkiem dalej okazała się całkiem solidna, szeroka. Toczyłem się tak przez ten las dobre 5 kilometrów i nagle...Bunkier! Więc jest zajebiście. Przy bunkrze zrobiłem kolejną pauze, tym razem celem czyszczenia wizjera i zwykłego wyciszenia się. Nie było tu nikogo. Cisza, środek lasu. Wlazłem na górę porastającą szczelnie bunkier. Za nim w nieskończoność przez las ciągnął się jakiś dziwny garb. Wyglądał trochę jak nasyp na tory kolejowe albo coś co skrywać miało pod spodem jakąś instalację. Nie wiem. Bunkier też nie był taki typowy i wyglądało, że aktualnie jest w użyciu i służy jako rodzaj jakiejś instalacji z wentylacją. Serwerownia? Nie wiem i się nie dowiem, bo drugi raz raczej tu nie trafię.


Opuściłem to ciche i nieco tajemnicze miejsce i udałem się już możliwe najprostszą drogą do Monachium. Jako, że dzień chylił się ku końcowi drogę do domu pokonałem już autostradą i droga krajową. Lekki niedosyt pozostał ale jak na kompletnie samotny wypad, bez bardziej określonego celu i tak było nieźle.

 

Bayrischzell - Tatzelwurm

Kolejny ładny weekend, kolejny wypad. Tym razem cel konkretnie określony, dzięki informacjom na grupie Moto München PL.

Celem jest miejscowość Bayrischzell, gdzie zaczyna się droga prowadząca do wodospadu Tatzelwurm. Do przejechania w jedną stronę 150km. Wyjazd taki pół spontaniczny, bo w ostatniej właściwie chwili postanowiłem, że na “plecaka” zabiorę syna. Młody już ze mną plecakował na SV650 i troszke nawet na Aprilii więc miałem już wiedzę na temat mojego pasażera i raczej brak obaw o to, że zrobi na krętej drodze coś, co mogłoby nas zgubić.

Droga daleka, a wyjeżdżaliśmy już po południu, więc tam i z powrotem tyle ile się dało, polecieliśmy autostradą i drogami krajowymi. Właściwie do Bayrischzell prowadzi droga krajowa a sama owa serpentyna też jest droga krajową. Dojechaliśmy ok. 16. nieco głodni więc przed wyskokiem na zakręty postanowiliśmy się pożywić w przydrożnym barze. Zafundowano nam tu m.in. od ręki przygotowane domowym sposobem precle, super sprawa.

Motocykle tutaj stanowią bardzo mocno przeważajaca grupę pojazdów, to dobry zwiastun.

 Startujemy w kierunku wodospadu. 

Droga jest całkiem fajnej jakości. Młody mi dwa razy prawie spadł. Raz, zaraz po tym jak wystartowaliśmy noga spadła mu z podnóżka i tym wystraszył mnie konkretnie, drugi raz, kiedy nie był przygotowany na nagłe przyspieszanie. Ale poza tym bez problemu, zachował się wzorcowo, na żadnym z mniej i bardziej ostrych nawrotów nie czułem nic poza ewentualnie większym ciężarem wymagającym wcześniejszego i bardziej zdecydowanego wyhamowywania przed kolejną agrafką drogi. Sama droga po krótkim wspinaniu się mocno zaczęła opadać w dół. Po drodze były też szerokie i długie nawroty prowadzące przez mosty. Na jednym z takich nawrotów dogoniło nas dwóch motocyklistów, chyba syn z ojcem. Ten młodszy postanowił nas wyprzedzić po zewnętrznej takiego szerokiego nawrotu, co nie było ani bezpieczne ani mądre. Ojciec jadący za nim wystawił nogę chyba w geście przeprosin za zachowanie latorośli. Gdzie sie spieszyli, nie wiem, bo o wiele wolniejsi nie byliśmy a z oczu straciłem ich dopiero na kolejnej serii nawrotów. Niestety nie dalej jak 2 kilometry od miejsca, gdzie nas wyprzedzali młodszy rider zakończył jazdę na ostrym nawrocie wpasowując moto w barierę. No cóż, czasem warto się popisywać tylko w miejscach, które sie naprawde do tego nadają. Zwolniłem przy nich, chłopak pokazał kciuk w górę, czyli “rider ok” więc kontynuowaliśmy nasz zjazd w kierunku wodospadu.


Parking na miejscu zastawiony samochodami ale dla motocykla luka zawsze się znajdzie. Parkujemy i idziemy zobaczyć ów cud natury. Szczęśliwie daleko iść nie trzeba było. Wodospad robi niesamowite wrażenie. Jest ogromny i bardzo wysoki. trafiamy na kładkę pomiędzy najwyższym i najstromszym spadem a resztą, która już spada łagodniej ku wodnemu oczku na samym dole. Fajne miejsce i przyjemne także z uwagi na panujące tu temperatury. Woda krystalicznie czysta, ludzi niewielu, co aż dziwne, bo miejsce jak wyjęte z bajki. Cala okolica miejscami przypomina widoki z katalogu turystycznego. Można wręcz uwierzyć, że zdjęcia w nich jednak nie są retuszowane.


Po sesji zdjęciowej wracamy do motocykla, przelatujemy tym razem krętą dojazdówkę pod górę i tak jak tu dotarliśmy tak wracamy do domu. Możliwe krótką i szybką drogą. W domu jestesmy krótko po 20 więc idealnie by ochłonąć, pooglądać zdjęcia i nagrywki z kamery i spokojnie iść w kimono zasypiając snem sprawiedliwego.


Rossfeld Panoramastrasse - wypad grupowy z Moto Munchen PL

Wielu zaczęło wówczas długi weekend, bo już w czwartek. Ja nie mogłem ale pogoda taka, że szkoda marnować dnia. Na grupie Moto München PL pada propozycja grupowego wyjazdu na Rossfeld Panoramastrasse. Wiedziałem o tym miejscu wcześniej ale odległość do pokonania by tam dojechać skutecznie zniechęcała mnie do pokonania tej drogi w samotności. Teraz trafiła się świetna okazja by pojechać w grupie. 

Dzień wcześniej zrobiłem Apce małe SPA. Mycie, czyszczenie, smarowanie, tankowanie. Wygląda jak w dniu odbioru, jest dobrze, wstydu nie będzie.

Na nawigacji zaznaczam ustalony punkt zborny około 35 km za Monachium. 8 rano wyjechałem z planem dołączenia do drugiej grupy mającej zebrać się na 10. Pierwsza grupa miała być o 9.

Droga do Monachium poszła tak gładko, że szybko zorientowałem się, że w tym tempie załapię się na grupę o 9. W punkcie zbornym byłem o 9:07, i dokładnie w tym samym momencie zajechała też para na dużym Bandziorze. Na początek podpytałem po niemiecku, czy są z grupy, kiedy otrzymałem potwierdzenie przeszliśmy już na nasz ojczysty. Wyszło międzyczasie, że chyba grupa na 9 jakimś cudem pojechała albo...nikogo nie było. Tak doczekaliśmy do 10 z minutami. Dołączył jeszcze jeden jeździec na dużym bandziorze i kolega na R1. Nie zapowiadało się, by dojechał ktoś jeszcze, wiec po ustawieniu nawigacji ruszyliśmy. Do pokonania było jeszcze ponad 100 km z czego połowa autostradą.

Szło momentami dobrze, momentami jak po grudzie, głównie z powodu dużej liczby “puszkersów” udających się w zbliżonym do nas kierunku, pewnie na cały długi weekend. Po zjeździe z autostrady wiele lepiej nie było. Na dodatek prowadzący grupę duży Bandzior okazał się gościem, który chyba już z motocyklem, którego dosiadał beczkę soli zjadł i nadążanie za nim momentami było prawdziwą sztuką i wspinaczką na szczyty kunsztu skracania sobie czasu dojazdu. Warto też wspomnieć, że miejscami droga dojazdowa do Rossfeld stanowi nawet większe wyzwanie niż odcinek między bramkami.

W końcu dojeżdżamy do bramki. Wjazd od maszyny po 5€ i potem możesz ganiać od bramki do bramki aż zabraknie Ci paliwa lub siły albo chęci na dalsze pokonywanie niekończących się zakrętów. Choć droga tu jest bardzo szeroka jak na alpejską, to miejscami jej jakość i nierówności wymuszają nieco przyłożenia większej uwagi do tego, jak się jedzie. No i niepoliczalna liczba turystów rowerowych oraz parkingów w miejscach widokowych też wymaga wzmożonej uwagi i unikania cięcia przy apexach ślepych zakrętów. Samą drogę też warto przejechać kilka razy by poznać charakterystyczne punkty i miejsca, w których lepiej nieco uważać. No i uważać też trzeba na całe masy innych motocykli. Tu motocykliści rządzą.Choć wjechać mogą oczywiście wszyscy to jednak my, jendośladowcy stanowimy przytłaczającą większość i...hałaśliwość. Jak na razie nie ma tu chyba obowiązujących norm hałasu, więc od czasu do czasu słychać prujących w górę i w dół gości z wyjętymi dB Killerami. Zabijcie mnie, nie wiem po co? Bo to nie działa na niczyją korzyść. Takie zachowanie albo wreszcie doprowadzi do zamknięcia drogi dla motocyklistów na weekendy albo zostaną ustanowione drakońskie normy hałasu i duża część ludzi nie będzie się już mogła cieszyć jazdą w tym miejscu.

Na miejscu spotkaliśmy grupę, która wyjechała o 9 i chłopaki już byli tak wyganiani, że powoli mieli już dosyć. Powitania, żarty, śmiechy, fotka i lecimy. Zostałbym jeszcze ale średnio uśmiechało mi się wracanie w pojedynkę. Wiem już czego tu oczekiwać, będę wracał na pewno.

Wracamy tak, że wyjeżdżamy bramką z drugiej strony. Tam droga dojazdowa jest jeszcze większym wyzwaniem, obsiana dziesiątkami wąskich zakrętów przechodzących na zjeździe z ciasnych prawych do lewych i w druga stronę. Trzeba sie pilnowac i jechać z głową. Pierwszy z takich naprzemiennych lewych do prawego na stromym zjeździe trochę mnie zaskoczył i z ledwością się wyrobiłem przy przełożeniu połączonym z hamowaniem. Pasa nie opuściłem ale ciepło na chwile mi się zrobiło.


Dalsza droga to ciągłe zasuwanie landówką i powrót na autostradę, która w okolicach Monachium rozdzieliła nasza grupke. Pod domem stwierdziłem, że wyjazd był na tyle udany, że...Skończyłem tylną oponę. 

Wszystkie te wyjazdy w ciągu niecałego miesiąca. Apką nakreciłem juz prawie 3tys.km i można powiedzieć, że dopiero zaczynam ją rozumieć. Co dały te wyjazdy? Znacznie więcej pewności siebie, poznanie reakcji motocykla w różnych sytuacjach podczas jazdy solo i z pasażerem. Sporo większe czucie tego co dzieje się pod kołami, jak pracuje zawieszenie, hamulce, jak układać się i jak zmieniać kierunek, gdy trzeba to zrobić dość szybko i sprawnie. Kilka dni po tym wypadzie wybrałem się na najbliższą serpentynkę w okolicy Eichstätt. Już sam dojazd dał mi sporo do myślenia. Nigdy z taką pewnością i na kompletnym luzie nie pokonałem jeszcze drogi do Eichstätt. Potem wjechałem na wspomnianą serpentynę. Miałem szczęście, że prawie nie było ruchu. Wszystkie zakręty pokonywane wcześniej z dużym marginesem i prędkościami nie wykraczającymi ponad to, na co pozwalają tu przepisy teraz przejechałem lekko, bez zawracania sobie głowy tym czy jadę za wolno czy za szybko, po prostu przejechałem. W górę każdy z zakrętów cięty jak skalpelem, w dół szło jeszcze lepiej. Tak łatwo jeszcze tej drogi nie przejeżdżałem. Efekt Bayrischzell i Panoramastrasse był wyraźny. Pokonanych kilometrów na Apce pewnie też. 

Gdyby zdarzyło się tak, że będziecie kiedyś na motocyklu w tych okolicach przypomnijcie sobie ten tekst i odwiedźcie przynajmniej jedno z tych miejsc a będziecie chcieli wrócić. Ja wrócę w te wszystkie miejsca na pewno i to nie raz i nie dwa. Tylko najpierw muszę zmienić oponę.


Komentarze : 1
2021-06-07 21:40:51 Jazda na kuli

Bajera, ja postaram się w tym roku zrobić Halstatt, bo roku temu wyszła pandemią i odwołaliśmy noclegi (7 godzin mam z domu na miejsce)

  • Dodaj komentarz