Najnowsze komentarze
@MotoVoice12 - sprawnośc juz właśc...
Ach, Alpy - może kiedyś... Przewod...
@ Okularbebe - tak, zdecydowanie b...
Szacunek bo byłeś w tych wszystkic...
No yamahy z tym motorem tak mają. ...
Więcej komentarzy
Moje linki
<brak wpisów>

10.12.2020 19:16

Obiecanki Cacanki...

Było dużo pitu pitu o prawie niczym konkretnym. Opowieści dziwnej treści czas skończyć i przejśc do czynów, czyli jak bardzo kijowo skończyła sie jedna z pierwszych dalszych przejażdżek z eSVką.

Sezon chylił sie ku końcowi kiedy wreszcie zakończyłem formalnosci urzedowe i mogłem przykrecić tablicę by na legalu pojechac gdziekolwiek.

Sam montaz rejestracji był mała komedią bo takze akcesoryjny uchwyt był przez poprzednika tak zamontowany, że trzeba było wykazać sie zgrabnością rąk pianisty, które na szczęscie mam. Ale parę ku i hu i tak poleciało.

przy okazji jeszcze dokładniejszych ogledzin juz pod domem i zapoznaniem sie z instrukcja obsługi szybko wyszło kilka rzeczy, których sie niespodziewałem i nieco niemile mnie zaskoczyły. Inne zaś zapaliły w głowie lampkę ostrzegawczą co do tego, czy kupiłem motocykl od własciwego człowieka. O co chodzi?

Otóż nie znając drobiazgowo budowy SV650 K3 sprawdzałem przed zakupem tyle co wiedizałem i umiałem sprawdzic. Płyn w chłodnicy był czyściutki, olej tez niczego sobie, a własciciel zapewniał, że mały serwis niedawno był robiony, w sensie wymiany oleju, filtrów itp. Standardowo, rzeczy, kórych nijak nie jesteś w stanie zweryfikowac nie rozbierając częsci motocykla. Pod domem już mogłem, tylko co by niczego nie zepsuc najpeirw przestudiowałem ksiażkę obsługi, którą znalazłem w wersji online w PDF oraz oglądnąłem sobie kilka filmików na youtube. Tak uzbrojony w wiedzę teoretyczna poszedłem z młodym dokonać dogłebnych oględzin. Oczywiscie niczego by teoretycznie nie mogły zmienic, bo choc zgodnie z prawem ,zawsze jest 14 dni na odstapienie od umowy kupna/sprzedaży bez żadnych konsekwencji to wyegzekwowanie tego w Niemczech wymaga raczej solidnego wsparcia ze strony dobrej kancelarii, więc jak zawsze - teoria teorią a życie życiem.

Zaczęliśmy od znalezienia zbiorniczka wyrównawczego płynu chłodzacego, który...No właśnie. Po pierwsze Suzuki uznała, że nie trzeba jakoś szczególnie czesto uzupełniać w nim płynu, więc schowała go za ramą z tyłu silnika tak, by tylko mozna było zobaczyć stan. Aby uzupełnić ewentualny niedobór, trzeba rozbierac motocykl. Suuuuper! No i...Zbiorniczek był pusty i jak sie później okazało od dawna suchy od wewnątrz. Hmmm...Ale w chłodnicy płyn jest a silnik jakoś szczególnie sie nie przegrzewa i wszystko hula jak trzeba. Moze jestem przewrażliwony. 

Tak czy inaczej trzeba moto rozebrac by pły uzupełnić. I tu przypomina mi sie znane powiedzienie, że...Kiedyś było jakos fajniej. Bo kto to widział, że aby zdjąć siedzenie trzeba odkręcać częsciowe boczki a żeby uzupełnić płyn trzeba tez odkrecić zbiornik paliwa. kiedyś jeden ruch kluczyka od zamka kanapy załatwiał temat. kanapa na bok i dostęp do bebechów gotowy. teraz nie, bo by sobie zwykły Janek mógł motocykl sam naprawiac przy pomocy 3 narzedzi na krzyż a tak być nie moze. Ocywiscie dostajac sie do zbiorniczka mieliśmy okazję sprawdzić filtr powietrza. No i tu tez nie fajnie, najlepszy okres miał juz za sobą. Teraz zrobimy przedmuch, na wiosnę wchodzi nowy. Płyn uzupełniony, sprzet do kupy złożony, jutro gdzieś pojedziemy.

I tak zdązyłem zrobić ledwo rundkę dookoła komina i pogoda się zjeb... A przydałoby sie wyskoczyć na autobahn i sprawdzic, co to jedzie. I wreszcie przyszedł ten dzień.

Pogoda nieco pod psem ale jakby sie poprawiało, przez najbliższe 3 moze 4h jeszcze bedzie jasno, jedziemy na autobahn. Od razu powiem, że wybór dnia i pory nie był najszczęsliwszy. Do najbliższej autostrady bez ograniczen mam ok 24km tzw. landówką. Pora była taka, ze akurat wiele osób wracało z pracy lub jechało na zakupy itp. Do tego chyba cos sie na autobahnie wymodziło, bo wpadłem na korek 3 kilometry przed zjazdem a to juz nie jest normalne. A na domiar złego ni z tąd ni owąd przestał działać tylny prawy kierunek. No zajebiście! Dobra tam, 80% i tak kręce w lewo, nie ma problemu. Trwało dobre 15 minut gdy wreszcie dotarłem na wjazd, ostrożnie po slimaczku, który najlepszej nawierzchni juz od dawna nie ma, pas do włączania sie, 3 bieg i... Sypło tak rzęsistym deszczem, jakby ktos grochem z wora walił. 

Zrobiło sie nieco słabo z warunkami, widocznością i temepraturą. Ale przecież "chodź, bedzie fajnie" tak przemawiał do mnie motorek, zanim trafił w moje ręce prawda? No to musi być fajnie. No to przebijamy 4, 5, 6..."Uwolnić bestię!" 

Przy niemieckiej prędkosci zalecanej na autostradzie, czyli 130km/h robi sie już naprawde srednio przyjemnie w tych warunkach ale jednak frajde mam i tak. Przez chwilkę odwijam i docieram w granice 160km/h, co juz w ogóle nie jest przyjemne w tych warunkach na nakedzie wiec szybko odpuszczam i trzymam zalecana. Warunki się nie poprawiają wiec na najbliższym slimaku trzeba obrac kierunek powrót.

Kolejne 10km po autostradzie mimo totalnie niesprzyjających warunków i tak sprawia mi radość. Radośc z samej jazdy. I wtedy sie zaczęło.

Zaczałem czuc wyraźny spadek mocy a odwijanie manetki nie przynosiło żadnego efektu. Gorzej bo motocykl po prostu zwalniał i dosc szybko ze 140 zszedł na 120 potem 110 by zatrzymac sie na 100-ce. Kompletny brak mocy, brak reakcji na odkrecanie gazu, a w tej sytuacji przymknięcie go byłoby wręcz głupie. Telepię ise skrajnym prawym do zjazdu, któy mam za dobre 3km. Między czasie silnik chwilami ozywa, by za chwilkę wrócic znów do stanu anestezji. Było jeszcze kilka takich mało przyjemnych i niebezpiecznych zrywów. To dało mi bardzo wyraźne pojęcie co sie stało. Został mi jeden cylinder. Co sie stało z drugim? Nie miałem wówczas żadnego pojęcia. 

Powót tego dnia do domu był po prostu koszmarem. Nie ma gdzie zjechac, nie mam żadnych narzedzi by w ogóle cokolwiek zdziałać. Motocykl od jakiegos czasu nie chciał jechac nawet szybciej niż 75km/h i było słychac, że i tak się męczy. W głowie zadyma. Czy to elektryka, elektronika, czy mechanika. Co sie do jasnej mogło stać? Dlaczego tak nagle, po prostu i bez ostrzeżenia? Dobra wiadomość - prawy tylny kieruek znowu zaczał działać. Hmm...To moze go odłaczyć i znowu wszystko wróci do normy? Tak, tak głupie pomysły człowiekowi przychodzą do głowy w takich chwilach. Musiałem tak przejechac prawie 30km by dotrzeć do domu. Pełen obaw o to, co sie stało i drugie tyle obaw o to, jak bardzo szkodze w tej chwili kontynuując jazdę. Ale wyjścia nie miałem. Znaczy, miałem ale nie pomyślałem. Bywa.

Po powrocie moto pod plandeke, ja do kompa, dłubiemy i szukamy - brak zapłonu na jendym cylindrze SV650... Oczywiscie, że wujek Google znał milion odpowiedzi i ich treść była niemal taka sama, tylko różnie napisana, bo to zalezy od piszacego o problemie. A problem jest znany od lat i dość prozaiczny. Podobnie jak jego rozwiązanie.

Problem znany wszystkim niemal użytkownikom wszystkich niemal SV-ek polega na tym, ze przy tak kijowej pogodzie przedni, niemal leżący cylinder jest zalewany potokami wody, która dostaje sie w otwór fajki i świecy. Jak sa dostatecznie dobrze zalane wodą siłą żeczy przestaje cylinder pracować. Znaczy cylinder pracuje i owszem, tylko z tej pracy nie ma żadnych efektów bo brakuje suwu "praca", czyli robi sie z niego taki "Kowalski" co w pracy żeby sie nie nudzić jak wstanie to się położy.

Psia pogoda wydłużyła czas do dokonania oględzin i przywrócenia sprawności o całe dwa tygodnie, bo przecież nie ma sensu pozbywać sie wody, skoro i tak wciż leje i dolewa a już na pewno nie marzyło mi sie, by teraz ta woda sie dostała do cylindra. Kiedy wreszcie wyszło słońce i trochę podgrzało atmosferę poszedłem z synem walczyć z materią, by ją ożywić na nowo. Z nadzieją, ze się uda i nic ponadto strasznego sie nie stało.

Operacja jest dosc prosta i nie wymaga szczególnego śrubkowania. Ot, odkręcasz dolny uchwyt chłodnicy, odchylasz, i juz masz dostęp do fajki i świecy. Wody w samym gnieździe było tyle, że potrzebowałem 4 sporych kawałków papierowych ręczników by gniazdo osuczyc i wytrzeć do suchego fajkę. Potem jeszcze wykrecenie świecy, wyczyszczenie, osuszenie ostateczne, oględziny. Wygląda ok, składamy do kupy i próbujemy odpalać. Silnik zagadał na obydwu garach od strału, choć jakiś czas wywalał z wydechu niepokojące czarne chmury. Kiedy doszedł do właściwej temperatury pracy chmury czarnego dymu zaczynały zanikać. Po kilku przegazówkach, przy kórych pojawiały sie jeszcze drobne czarne obłoczki problem jakby zniknął. Będzie żył. Sprawdziłem tez poziom i stan oleju. Teoretycznie nie dało sie stwierdzić obecnosci benzyny, co przy takiej "awarii" byłoby możliwe, bo w 30km znikneło mi większosc paliwa z niemal pełnego zbiornika. Dla wszysktiego na wiosnę olej z filtrem pójdą do wymiany. W pósniejszym terminie probowałem tez cos zrobic z kierunkowskazem, który działał zaleznie od własnego, trudnego do przewidzenia humoru, najczęściej odmawiajac współpracy. Diagnoza - przerwa na kablu. Kupiłem nowe o nieco dłuższych wspornikach by kierunki nie tkwiły przy samej tablicy rejestracyjnej (tak kierunki tez akcesoryjne, poprzednio zapomniałem wspomnieć o tym szczególe) bo mi osobiście ise to nie podobało i nie napawało poczuciem bezpieczeństwa. Akcesoryjny wspornik tablicy nie był zaopatrzony w oświetlenie tablicy rejestracyjnej wiec i takie ustrojstwo nabyłem i zamontowałem. Okazało sie niestety, że kąt pod jakim ustawiony jest wspornik powodował, że owe oświetlenie złożone z trzech jasno swiecacych LEDów bardizej walił po oczach, tych kórzy stali za mną niż oświetlał rejestracje. Dorobiłem daszek kierujący światło na rejestrację i niwelujacy efekt świecenia "puszkersom" po gałach. Zrobiłem go ze starego pokrowca na telefon. Tak to motocykle wymuszają w człowieku kreatywność.

Po tych wszystkich zabiegach zaliczyłem jeszcze dwie krótkie przejażdżki baridzej by upewnić sie, że wszystko działa i po krótkim wyszykowanku i przystosowaniu Suzuki poszła w garaż na zimowy sen.

Miało być fajnie i nawet wiem, że bedzie fajnie ale na razie skończyło sie na obecankach, nerwach i "śrubkowaniu", kórego i tak nigdy nie da sie uniknac po zakupie czegokolwiek, co swoje lata ma.

Teraz słowo o rozwiązaniu problemu i o tym jak bardzo czasem nie nalezy ufać producentom. Problem zalewanego cylindra Suzuki zna od lat a konkretnie od pierwszej edycji SV. Temat jest na tyle znany, że w nowszej generacji, której jestem właścicielem producent z Hamamtsu postanowił zamontować do chłodnicy od dołu gumową osłone mająca chronić dostępu do tej narażonej częsci motocykla. Kłopot w tym, ze zrobili to tak nieudolnie, że pomiędzy osłoną a cylindrem jest ponad 1 centymetrowa szpara, dokładnie w miejscu gdzie trafia woda wyrzucana spod przedniego koła. Błotnik pozostał niezmieniony. Nigdy! Nawet w najnowszej SV650 i poprzednich montowano wyłacznie osłonkę a błotnik pozostawał bez zmian, bo ładnie wyglądał.

Według 98% użytkowników rozwiązaniem problemu jest...przedłużenie błotnika! Temat jest tak powszechnie znany, że sa dziesiatki firm, które takie przedłuzenie mocowane na ózne sposoby oferują w różnej cenie. Mozna nabyc sobie taki nawet z prawdizwego carbonu. Zadzwoniłem do lokalnego dealera Suzuki z pytaniem czy moze jest tego typu oryginalne akcesorium. Nie ma. Sprzedawcy tez temat znają doskonale i maja o nim swoje zdanie, którego tu z litości juz nie przytoczę. Tak czy inaczej, w trakcie zimy poszukam i zamówie sobie takie przedłuzenie plus dodatkowym zabezpieczeniem okazuje sie uszczelnienie samej fajki silikonem w sprayu. Zobaczymy.

Komentarze : 1
2020-12-30 06:38:01 thrillco

Zawsze mnie zastanawia ki uj ktos zaniza ocenę nie uzasadniajac tego? Co Ci sie gosciu nie podobało w tym, co opisałem jako relacje z kawałka mojego zycia? nie podoba ci sie moje zycie? Mam tu mindfuck... ;)

  • Dodaj komentarz